Odwieczna waśń, czyli o kobiecie, dziecku i wężu; Bogumił Jarmulak
Rekolekcje adwentowe 2020
I.
Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, jako mężczyznę i kobietę. Zasadził dla nich Ogród na wschodzie ziemi Eden. W Ogrodzie rosło wiele drzew, których owocami żywił się człowiek. Dwa z nich rodziły szczególne owoce – były to Drzewo Życia i Drzewo Poznania. Człowiek jednak nie miał spędzić całej wieczności w wygodnym i przytulnym Ogrodzie. Raczej miał udać się poza jego granice, najpierw do reszty ziemi Eden, gdzie rosło zboże, które można było przetworzyć na chleb, potem do ziemi Chawila, gdzie Bóg ukrył dobre i piękne złoto, a w końcu na krańce ziemi, gdzie czekały, Bóg wie jakie, skarby. Po drodze człowiek miał poznawać tajemnice stworzenia, a także zakamarki własnej duszy, aby stawać się coraz lepszym człowiekiem oraz strażnikiem i gospodarzem stworzenia. Pod jego kierownictwem ziemia miała bowiem przemieniać się na podobieństwo nieba – z chwały w chwałę. Podobnie jak widzieliśmy to podczas tygodnia stworzenia, kiedy Bóg brał to, co było puste, bezkształtne i pogrążone w ciemności, aby to rozświetlić, ukształtować i wypełnić. I tak każdego dnia to, co było dobre, stawało się jeszcze lepsze. A szóstego dnia Bóg odpoczął, radując się owocami swojej pracy. Tak miał wyglądać podstawowy rytm życia człowieka – sześć dni pracy nad przemianą stworzenia z chwały w chwałę i siódmy dzień radosnego odpoczynku w szczególnej obecności Boga. I tak przez pokolenia, aż w końcu przyszłaby pełnia Królestwa Bożego, a wola Boża działaby się na ziemi tak, jak dzieje się w niebie. Bóg zatem stworzył człowieka nie do gnuśnego zażywania rajskich rozkoszy, lecz do chwały, do wielkości i do prawdziwego szczęścia. Jedno i drugie staje się naszym udziałem na tyle, na ile idziemy przez życie szlakiem i w rytmie wyznaczonymi przez Boga.
Niestety człowiek nie wytrwał zbyt długo na tym szlaku i zmienił rytm życia. W Ogrodzie pojawił się Wąż. I przemówił do Ewy. Adam stał milcząco obok. Choć jeszcze przed stworzeniem Ewy Bóg powiedział mu, że ma strzec Ogrodu i uprawiać go. Adam jednak nie chciał strzec nawet Ewy, o której wcześniej powiedział przecież: „Oto kość z kości mojej i ciało z mojego ciała”. Doprawdy, postanowienia ludzkie mają krótki żywot. I tak człowiek zawiódł, a dokładnie – zawiódł przede wszystkim Adam swoją bezczynnością, swoim przyzwoleniem na to, żeby od tej pory nie Bóg, lecz diabeł był wychowawcą ludzkości.
Wychowawcą, gdyż człowiek był jeszcze dzieckiem i jako dziecko miał dziecięcą mentalność z wszystkimi jej przypadłościami. Kiedy więc stanął przed wyborem pomiędzy długą i żmudną drogą do wielkości i chwały a drogą szybką i łatwą, to bez zawahania – w swej dziecinnej naiwności i niecierpliwości – wybrał tę drugą, która jednak szybko okazała się być pustą obietnicą, mrzonką mającą na celu omamić serce i umysł dziecka. W dziecinnym sercu puste obietnice zawsze wygrywają z twardą rzeczywistością. Przed podobną pokusą stanął również Jezus, kiedy diabeł powiedział: „Jesteś głodny? Zamień kamień w chleb”. Człowiek miał nauczyć się zamieniać kamienie w chleb, lecz nie tyle na drodze łatwych cudów, co na drodze nauki i pracy. W gruncie rzeczy właśnie to obiecał mu Wąż, a mianowicie że uczyni z Adama cudotwórcę, który już nigdy nie będzie musiał się uczyć ani pracować, gdyż posiądzie pełnię władzy nad stworzeniem, tak że każde jego życzenie spełni się w mgnieniu oka. Jeśli tylko złoży mu pokłon. Diabeł od początku chciał utrzymać człowieka w stanie zdziecinnienia, gdyż – jak przypomina apostoł w Liście do Efezjan – dziećmi łatwo jest manipulować, podatne są bowiem „na igraszkę fal i poddają się prądom nauki prowadzącej przez oszustwa i przebiegłość ludzką na manowce” (Ef 4,14).
Bóg stworzył nas, abyśmy dążyli do wielkości i chwały, my zaś wolimy dążyć do beztroski i przyjemności. A ponieważ ich nie osiągamy, dlatego się złościmy na ludzi wokół nas, na świat, jakim stworzył go Bóg, na strukturę rzeczywistości i wreszcie na samego Boga, gdyż nie chce ulegać naszym szantażom i manipulacjom. I biegniemy do tego, kto obiecuje nam gruszki na wierzbie, jak Trofim Łysenko, albo kto przynajmniej wtóruje nam w naszym narzekaniu na ludzi, świat, los i Boga.
Dlatego Bóg przeklął Węża, który na początku rozdziału nazwany jest dzikim zwierzęciem, teraz jednak zostaje zdegradowany do kategorii zwierząt pełzających i żywiących się prochem ziemi, czyli innymi drobnymi zwierzętami pełzającymi po ziemi – do najniższej kategorii zwierząt. Później w Biblii spożywanie prochu ziemi staje się synonimem poniżenia. Co więcej, Wąż będzie już zawsze żywił się prochem ziemi, gdyż – inaczej niż człowiek – nie może liczyć nawet na wytchnienie, jakie niesie z sobą śmierć. W Księdze Izajasza 65 czytamy opis pełni Królestwa, ale nawet tam Wąż ukazany jest jako żywiący się prochem ziemi (Iz 65,25). Dla niego nie ma żadnej nadziei.
Nie zapominajmy jednak, że również człowiek powstał z prochu ziemi, o czym przypomina Księga Rodzaju 3,19. Niewątpliwie oznacza to, że przynajmniej częścią diety Węża będą ludzie, którzy wolą służyć jemu raczej niż Bogu. Wąż jest jak ta wiedźma z bajki o Jasiu i Małgosi, która wabi cudownymi obietnicami, tuczy smakołykami, okazuje nieskończoną empatię tylko po to, aby pożreć własnych wychowanków.
Bóg jednak nie tylko przeklął Węża, ale też zaprowadził nieprzyjaźń między nim a człowiekiem. Dlaczego nieprzyjaźń? Ponieważ dopiero co człowiek zaprzyjaźnił się z Wężem i wolał jego towarzystwo i rady niż życie w komunii z Bogiem. Jak czytamy w Psalmie 14, człowiek odrzucający Boga, jest głupcem, który sądzi, że diabeł jest jego przyjacielem i dobrym wujkiem, i chce mu uchylić nieba, aby człowiek czuł się dobrze i był szczęśliwy bez ograniczeń i żeby nie stała mu się żadna krzywda. Po prawdzie szatan jednak szuka zepsucia człowieka, gdyż nawet grzeszny człowiek nosi w sobie obraz Boga, szatan zaś nienawidzi Boga. Nigdy nie będzie naszym przyjacielem i dobroczyńcą. My jednak chcemy wierzyć w jego słodkie kłamstwa.
Nigdy jednak nie wolno nam myśleć, że szatan zasługuje na jakąkolwiek miłość lub przyjaźń, czy choćby sympatię i zrozumienie. Nawet jeśli przychodzi do nas z workiem obietnic, bo również wtedy – a może zwłaszcza wtedy – jest tak naprawdę lwem ryczącym i szukającym, kogo by mógł pożreć. A pożarcie w ostatecznym rozrachunku oznacza sprowadzenie na manowce, czyli zepchnięcie z drogi trudnej i dalekiej, a jednak wiodącej do wielkości i chwały. I do prawdziwego szczęścia. Dokładnie tak jak próbował uczynić to, kusząc Jezusa i obiecując Mu władzę nad wszystkimi królestwami świata bez ofiary krzyża – za jeden tylko pokłon. Strzeżmy się więc domków z piernika kryjących się w środku lasu i tych, co obiecują nam pełnię Królestwa tuż za rogiem historii.
II.
Adam miał być strażnikiem i opiekunem, ale właśnie jako strażnik zawiódł pod Drzewem Poznania. A kiepski strażnik jest kiepskim opiekunem. Nie obronił Ewy przed Wężem, a nawet sam zjadł zakazany owoc, kiedy Ewa mu go podała. Pokazał tym brak zaufania Bogu, z którego wyniknął brak posłuszeństwa. Nie bez powodu więc Pismo mówi o grzechu Adama w innych kategoriach niż o grzechu Ewy. Adam zgrzeszył z podniesioną ręką, czyli świadomie, Ewa zaś została zwiedziona.
Wąż, zwiódłszy Ewę, odniósł pierwsze zwycięstwo nad rodzajem ludzkim. Adam uznał go za wychowawcę ludzkości. Bóg jednak pokrzyżował plany Węża. A uczynił to na dwa sposoby. Po pierwsze, dokonał pojednania między sobą a ludźmi na drodze krwawej ofiary. Po drugie, zaprowadził nieprzyjaźń pomiędzy kobietą i jej potomstwem a wężem i jego potomstwem. Bóg złożył też Ewie obietnicę, że choć potomstwo Węża zrani stopę jej potomstwu, to jednak jej potomstwo zmiażdży głowę Wężowi. Od tej pory Wąż ma dwóch wrogów, a mianowicie kobietę i jej dziecko. Jak widzimy na przykładzie historii Sary, atak skierowany jest najpierw na kobietę. Po tym, jak Bóg obiecał Abrahamowi potomka, szatan natychmiast atakuje Sarę, pobudzając faraona, żeby zabrał ją do swojego haremu. Chce zapobiec temu, żeby Abraham i Sara mieli dziecko. Później, kiedy Bóg zapowiada, że w ciągu roku Sara zajdzie w ciążę, szatan atakuje ją ponownie, pobudzając Abimeleka, aby wziął ją sobie za żonę. Wąż nie chce, żeby kobieta wydała potomstwo. Gdyby mógł, to by wysterylizował wszystkie kobiety świata.
Jeśli jednak to mu się nie udaje, wtedy przystępuje do ataku na dziecko. W XII rozdziale Apokalipsy znajdujemy dokładnie taki obraz, a mianowicie kobietę brzemienną i smoka, który tylko czyha na moment narodzin, aby pochłonąć nowonarodzone dziecko. Przy czym pochłonięcie nie musi oznaczać unicestwienia fizycznego, lecz przede wszystkim uśmiercenie duchowe. Jeśli zaszczepi w dziecku odpowiednie pragnienia, wartości, postawę, to zyska własne potomstwo, którego z natury mieć nie może. I w znacznej mierze to mu się udaje, o czym świadczą słowa apostoła Pawła: „I wy byliście martwi z powodu występków i grzechów waszych” (Ef 2,1). Smok chce pochłonąć dziecko przede wszystkim w tym sensie, że chce stać się jego wychowawcą, chce zdeterminować jego sposób myślenia, jego emocjonalne reakcje, jego instynkty, jego postawę. Chce też, aby dziecko nigdy nie ufało Bogu.
W pierwszej kolejności atak na dziecko jest atakiem na macierzyństwo. Jest taki obraz, ukazujący Marię trzymającą Dzieciątko wysoko nad głową, jak najdalej od węża pełzającego u jej stóp. Jakby mówiła: „Niech wąż raczej mnie pokąsa, niż miałby dopaść moje potomstwo”. W pierwszych latach życia dziecka matka gra pierwszoplanową rolę w jego życiu i rozwoju, a są to lata kluczowe dla ukształtowania pragnień, wartości, postawy dziecka. Jednak – jak wykazał brytyjski psychiatra John Bowlby w swojej teorii przywiązania – najważniejsza rzecz, jakiej matka uczy dziecko, to wiara rozumiana głównie jako zaufanie. A kształtuje się ona w odpowiedzi na miłość okazywaną dziecku przez matkę – miłość bezwarunkową, nieograniczoną, ofiarną. Kiedy tej matczynej miłości zabraknie, zwłaszcza w pierwszych latach życia dziecka, wtedy skutki tego dla rozwoju psychicznego, poznawczego, społecznego dziecka czasami bywają wręcz katastrofalne, a niektóre takie dzieci wyrastają na psychopatów. Przy czym deprywacja matczyna, czyli brak matczynej miłości niekoniecznie oznacza brak matki jako takiej. W XVII rozdziale Księgi Sędziów spotykamy złą matkę, która uczy syna, Mikejahu, pogardy dla wszelkiego autorytetu i świętości; uczy go oszustwa i kradzieży, oportunizmu i bałwochwalstwa. Innymi słowy, wychowuje go dla Węża.
Jeśli Wężowi nie uda się pozbawić dziecka matczynej miłości w jego pierwszych latach życia, wtedy atakuje dziecko przy pomocy bezbożnej kultury i ideologii tak, aby wychować sobie albo człowieka gnuśnego, albo nikczemnego; albo leniwego z Księgi Przysłów, który chciałby, ale mu się nie chce, albo okrutnika na miarę Lameka, który co prawda wiele w życiu osiągnął, a jednak tym, z czego był najbardziej dumny, była jego bezwzględna mściwość i samolubna władza. Niewątpliwie kształtująca nas kultura ze swoimi tradycjami i zwyczajami nie jest doskonała, lecz istnieją pewne jej formy, które niemal otwarcie są demoniczne. Tak naprawdę powinniśmy nazywać je anty-kulturą. Zwłaszcza te, które niszczą więź wzajemnego zaufania między dzieckiem a matką; w których bohaterem młodych ludzi zostaje Pawko Morozow. Bo społeczeństwo pozbawione więzi opartych na zaufaniu staje się łatwo sterowalnym kolektywem.
Bóg powiedział Adamowi, po tym jak już przeklął Węża, że będzie uprawiał ziemię w pocie czoła, ta jednak będzie mu rodziła ciernie i osty. Te ciernie i osty to nie tylko kiepski plon ziemi, dobry tylko na spalenie, ale przede wszystkim zepsute przez Węża potomstwo kobiety. To symbolika znana z Biblii, gdzie z jednej strony człowiek pobożny ukazany jest jako drzewo rosnące nad strumieniami wód i wydające dobry owoc, a przez to osiągający szczęście (por. Ps 1). Z drugiej strony mamy bajkę Jotama, w której zły król, a raczej pretendent do tronu, ukazany jest jako krzak ciernisty nawołujący w czasie swojej kampanii wyborczej pozostałe drzewa, aby schroniły się w jego cieniu, jednocześnie grożąc, że zniszczy je ogniem, jeśli tego nie uczynią (Sdz 9). To człowiek, który nie dość że nigdy nie powinien sprawować żadnej władzy, ale także który nie jest gotów do żadnego poświęcenia, ofiary dla dobra bliźnich – w tym dla własnej matki. Chyba że jest mu ona potrzebna do realizacji jego planów lub do zaspokojenia jego egoistycznych zachcianek.
Bo o to między innymi chodzi, żeby dziecko wyrosło na dojrzałego człowieka. Jeśli jest to dziewczynka, aby wyrosła na kochającą matkę. Jeśli jest to chłopiec, aby wyrósł na strażnika i opiekuna swojej matki, a potem swojej żony i w końcu swojej córki. Tego obawia się Wąż, a mianowicie kobiet akceptujących swoje macierzyństwo z ofiarną miłością oraz mężczyzn gotowych nawet za cenę własnego życia chronić matkę z dzieciątkiem. Ta szczególna rola matki podkreślona jest w Biblii przez to, że to matki nadają dzieciom imiona, nie ojcowie.
Fakt, że to matki, a nie ojcowie nadają dzieciom imiona, wynika z tego, że Adam jako pierwszy mąż i ojciec zawiódł, a jego rolę przejął niejako Bóg, co z kolei podkreślone jest przez inną rzecz, a mianowicie to, jak wielu potomków obietnicy przyszło na świat w nadzwyczajnych okolicznościach. Sara, Rebeka, Rachela, Anna, Elżbieta – wszystkie one były bezpłodne i według natury nie mogły mieć dzieci. Bóg sam otworzył ich łona. Każda z nich wydała na świat szczególnego potomka, który stawił opór Wężowi i jego potomstwu. Chyba jednak archetypem matki w Starym Testamencie jest bezimienna i bezpłodna matka Samsona. To do niej przyszedł Anioł Pański i to ona otrzymała obietnicę – jak Ewa, a później Maria, a nie jej mąż. To Bóg otworzył jej łono i dał jej syna, który już od poczęcia był nazyrejczykiem, czyli świętym wojownikiem, typem Chrystusa. W tym samym czasie Bóg rozwiązał również łono Anny i dał jej Samuela – on też był nazyrejczykiem. Obaj, Samson i Samuel, zmiażdżyli łeb bestii i przynieśli ludowi Bożemu wolność i pokój, przygotowując nadejście królestwa Dawida.
To wszystko prowadzi do tych najbardziej niezwykłych narodzin, przygotowuje na przyjście syna tej szczególnej kobiety, błogosławionej między niewiastami, gdzie Bóg występuje w roli nie tylko duchowego Ojca, ale wręcz – jak moglibyśmy powiedzieć – Ojca fizycznego. Chrystus począł się bez udziału mężczyzny, z Ducha Świętego. Tym bardziej Wąż nie chciał ustąpić i najpierw zaatakował matkę, którą oskarżył o cudzołóstwo w nadziei, że poniesie odpowiednią karę. Kiedy ten plan spalił na panewce, wtedy zaatakował dziecko, podburzając Heroda do rzezi niewiniątek w Betlejem. Następnie próbował na drodze kuszenia zdeprawować Jezusa. Z tego również nic nie wyszło. W końcu napuścił na Niego sforę fałszywych świadków, znalazł zdrajcę w gronie apostołów i doprowadził do mordu sądowego na Jezusie.
Nie przypuszczał jednak, że przyczynił się tym samym do zbawienia świata. Wąż ukąsił Jezusa w piętę, lecz Jezus zmiażdżył mu głowę. W końcu pojawił się potomek kobiety, który nie bacząc na własne życie, stanął w obronie matki i wygnał Węża z Ogrodu.
III.
Kiedy przyszło do podziału Ziemi Obiecanej, Kaleb powiedział: „Daj mi te góry, które przyrzekł mi Pan. Sam słyszałeś, że mieszkają tam Anakici, a miasta są wielkie i warowne” (Joz 14,12). Anakici pochodzili od olbrzymów. Szpiedzy wysłani przez Mojżesza do Kanaanu, twierdzili, że w porównaniu z Anakitami byli mali jak szarańcza (Lb 13,33). Jednak 85-letni Kaleb pokonał aż trzech synów Anaka. W końcu dotarł do Debiru, czyli Kiriat-Sefer – potężnej górskiej warowni Anakitów, w której jak sugeruje nazwa (Miasto Ksiąg lub Miasto Skrybów) zgromadzone były archiwa państwowe.
Kaleb jednak nie zdecydował się na szturm twierdzy. Miał bowiem córkę o imieniu Aksa. Postanowił wydać ją za mąż za śmiałka, który zdobędzie Kiriat-Sefer. Tym sposobem zyskałby zięcia, który byłby człowiekiem śmiałym i roztropnym, bo obu tych cech trzeba było do pokonania ukrytych w górskiej twierdzy olbrzymów. Do zadania zgłosił się Otniel. Zdobył twierdzę i pokonał olbrzymów. Następnie ożenił się z Aksą. Kaleb zaś na prośbę córki dał nowożeńcom ziemię ze źródłem wody. Otniel nie zaszył się jednak w swoim miłym i wygodnym zaścianku, aby w spokoju dożyć swych dni. Kiedy pojawiło się zagrożenie ze strony Aramu, Bóg powołał go na sędziego. Otniel ponownie chwycił szablę w dłoń, pokonał wrogów i zaprowadził pokój na 40 lat, aż do dnia swojej śmierci (Sdz 3,7-11).
Historia ta być może jest mało znana, choć Biblia opisuje ją dwukrotnie (Joz 15,13-19; Sdz 1,11-15), co świadczy o jej wadze. Jest to historia archetypiczna. Nie tylko ukazany w niej schemat spotykamy w wielu historiach o bohaterze pokonującym smoka i zdobywającym rękę księżniczki oraz połowę królestwa, jak np. w legendzie o świętym Jerzym. Ale również wpisuje się z jednej strony w historię Adama, a z drugiej strony w historię Jezusa. Adam w konfrontacji z Wężem poniósł sromotną porażkę, nawet nie podjąwszy z nim walki. Chrystus jednak pokonawszy smoka, zdobywa oblubienicę i królestwo wraz ze źródłem wody życia. Oblubienicą jest tu Kościół (por. Ef 5,25). Kościół, Jego własne Ciało, nowa Ewa, jest teraz Matką wszystkich zbawionych. Zgodnie ze słowami apostoła Jana, który nazywa Kościół Wybraną Panią, nas zaś – Jej dziećmi (2Jn 1). Jeśli jednak Kościół jest Matką, a my jej dziećmi, to znaczy, że również my jesteśmy obiecanym potomstwem kobiety. To zaś znaczy, że i my stanowimy cel ataków Węża i jego potomstwa. Również nas chce on pochłonąć, przekabacić, zdeprawować, ukształtować na swój obraz i podobieństwo, abyśmy nie czynili dobra w tym świecie; abyśmy wyrośli na cierniste krzaki.
W XII rozdziale Apokalipsy znów widzimy matkę, dziecko i smoka. Kobieta jest w bólach porodowych, a smok czai się, żeby połknąć dziecko, jak tylko przyjdzie na świat. O ile co do tożsamości smoka nie ma wątpliwości (później nazwany jest starodawnym wężem; 20,2), to tożsamość kobiety jest niejednoznaczna. Zwłaszcza, że ukazana jest jako postać kosmiczna odziana w słońce, z księżycem pod stopami i z koroną z dwunastu gwiazd na głowie. Mamy tu do czynienia z postacią symboliczną łączącą wiele postaci biblijnych. Pierwsze skojarzenie jest oczywiście z Marią, matką Jezusa. Lecz kobieta ta jest również symbolem Ewy, matki wszystkich żyjących. Jest też Matką Izraelem, Oblubienicą Jahwe, Córką Syjon. Kobieta to suma wszystkich Ew.
Jej ból nie jest zwykłym bólem porodowym. Nazwany jest basanidzo, a słowo to użyte jest również na opisanie bólu odczuwanego po ukąszeniu skorpiona (9,5). Późnej to samo słowo zostanie użyte na opisanie męki odczuwanej przez wrzuconych do jeziora ognistego (14,10; 20,10). Znaczy to, że Ewa, Maria, Izrael przeszły przez piekło, aby w końcu wydać na świat obiecanego potomka, mesjańskie nasienie. Królestwo nie przychodzi łatwo i lekko, bezboleśnie i bez ofiary. Nie bez powodu mówi się, że nasieniem Królestwa jest krew męczenników, zaś droga do chwały prowadzi przez krzyż.
Drugim znakiem na niebie jest smok, wąż starodawny. Swoim ogonem zrzuca z nieba gwiazdy, a następnie staje przed kobietą, aby pożreć jej dziecko. Szatan jest oczywiście osobą – świadomą, snującą plany, oskarżającą, zwodzącą, szkalującą, przemierzającą świat w poszukiwaniu potomstwa kobiety, aby je pochłonąć. Nie zawsze jednak działa bezpośrednio. Często działa przez ludzi, a zwłaszcza przez ludzi władzy i instytucje władzy. Wszędzie tam, gdzie pojawia się terror, manipulacje, fałszywe oskarżenia, zdrada, zboczenia – wszędzie tam widzimy ślady jego obecności. Werset 10 mówi, że szatan został wyrzucony z nieba, co jednak nie znaczy, że siedzi sobie cicho na ziemi. Nadal poluje na ludzi, a zwłaszcza na dzieci. Żywi się prochem ziemi, a ludzie zostali przecież stworzeni z prochu ziemi.
W końcu widzimy trzecią postać dramatu – dziecko kobiety. Niewątpliwie jest nim Jezus. Choć na pierwszy rzut oka może się wydawać dziwnym Jezusem, gdyż widzimy Go bez krzyża. Nie do końca tak jest, gdyż wcześniej w rozdziale V ukazany jest jako Baranek jakby nieżywy, który „krwią swoją nabył dla Boga ludzi” (w. 6 i 9). Apokalipsa i Ewangelia Jana są ponadto księgami, w których widzimy wiele paraleli. W obu rozdział XII stanowi centrum. Oba rozdziały mówią o wywyższeniu Jezusa, przy czym Ewangelia wyraźnie stwierdza, że wywyższeniem Jezusa będzie Jego ukrzyżowanie. Oba rozdziały mówią też, że wywyższenie Jezusa poskutkuje wyrzuceniem szatana z nieba.
Apokalipsa poszerza nieco tę perspektywę i każe widzieć w dziecku nie tylko samego Jezusa. Werset 11 stwierdza, że diabeł został pokonany przez krew Baranka, a jednak widzimy w nim nie tylko krew i krzyż Chrystusa, ale też krzyż kobiety uciekającej na pustynię oraz krzyż jej dzieci mordowanych przez bestię. Święci ponieśli swój krzyż, naśladując Jezusa w Jego męce, dlatego mają też udział w Jego chwale. Ponieśli krzyż do końca i dlatego wstąpili do nieba, aby zasiąść na tronach. Bóle porodowe kobiety trwały od czasów Ewy przez całą historię Izraela w nadziei pojawienia się Nasienia, które zmiażdży łeb Węża. Bóle porodowe osiągają kulminację, kiedy Dziecko zostaje wywyższone na krzyżu, ale również w cierpieniach i w uwielbieniu świętych męczenników czasów apostolskich. Śmierć męczenników stanowi ostatni etap bólów porodowych Matki Izrael.
W czasach apostolskich Wąż najpierw próbował unicestwić potomstwo Kobiety, dosłownie je szlachtując. Następnie próbował zwieść je przez fałszywe nauczanie. O jednym i drugim świadczą Dzieje Apostolskie i listy Nowego Testamentu. Widzimy tu, czego możemy oczekiwać przed przyjściem Jezusa na Sąd Ostateczny. Czasami, zwłaszcza kiedy Matka Kościół jest słaba i mała, są to dosłowne prześladowania włącznie z rzezią niewiniątek. Kiedy jednak liczba wyznawców uniemożliwia takie rozwiązanie, wtedy Wąż próbuje zwieść potomstwo kobiety, a nawet samą Matkę Kościół, aby uniemożliwić jej potomstwu dojście do dojrzałości według miary Chrystusa.
A także dojrzałości według miary Otniela – pogromcy olbrzymów, zdobywcy zamków, księcia pokoju. A również według miary Aksy, której prośba o źródło wody każe widzieć w niej kobietę, żonę, matkę pokrewną Dzielnej Kobiecie z Księgi Przysłów. I oczywiście według miary Kaleba, tego nieustraszonego staruszka wołającego: „Daj mi te góry!”. Niechybnie, takich ludzi najbardziej obawia się Wąż. Wie bowiem, że zdobędą oni górskie warownie. Pobiją olbrzymów. Zbudują domy. Zasadzą winnice. Wydadzą na świat kolejne pokolenie ludzi podobnych do drzew zasadzonych nad strumieniami wód. Żyją oni bowiem wiarą w pradawną obietnicę daną już Ewie w Ogrodzie. I wiedzą, że obietnica odnosi się nie tylko do samego Chrystusa, ale i do wszystkich dzieci Matki Kościoła, co potwierdzają słowa apostoła: „A Bóg pokoju zetrze szatana pod stopami waszymi” (Rz 16,20). Oczywiście oznacza to, że wąż ukąsi nas w piętę; zwycięstwo nie będzie łatwe, nie obejdzie się bez bólu i ofiary; a jednak jest ono pewne, bo obietnicę złożył Ten, który jest mocny i wierny; który mądrze i sprawnie prowadzi swoje dzieci przez utrapienia, trud i znój do wiekuistej chwały.