Słowo jest do słuchania; James B. Jordan

Jako protestanci czytamy Biblię, aby ją zrozumieć i dowiedzieć się, co Bóg ma nam do powiedzenia. Obcowanie z Biblią nie jest więc dla nas wydarzeniem mistycznym, lecz chodzi w nim o odnowienie umysłu i wynikającą z niego zmianę zachowania (por. Ef 4,17-24). Jak zatem mamy podejść do czytania Biblii, a dokładniej ujmując – do obcowania z Biblią w taki sposób, aby nasze życie z Bogiem jak najwięcej na nim skorzystało.

Po pierwsze, musimy pamiętać, że Biblii należy przede wszystkim słuchać. Choć oczywiście nie ma nic złego w jej czytaniu, to jednak Pismo zostało napisane w taki sposób, aby podstawowym sposobem jego odbioru było słuchanie. Głównym zmysłem odbiorczym jest w tym przypadku słuch, a nie wzrok. Jakub swoim liście stwierdza: „Bądźcie wykonawcami Słowa, a nie tylko słuchaczami” (Jk 1,22). Co znaczy, że zanim staniemy się wykonawcami Słowa, musimy być najpierw jego słuchaczami. Zresztą List Jakuba nie jest jedyną księgą Biblii, gdzie czytamy, że mamy być słuchaczami Słowa. Bóg zdecydowanie częściej mówi „Słuchaj Izraelu!” niż „Czytaj Izraelu!”.

To, że Biblię należy przede wszystkim słuchać, wynika między innymi z tego, jak i kiedy powstała, a powstała bardzo dawno temu. Napisali ją skrybowie, czyli ludzie, którzy jako nieliczni w starożytnych kulturach potrafili pisać i czytać. W dawnych czasach nauka pisania i czytania dla większości ludzi byłaby stratą czasu. Po pierwsze dlatego, że nie za bardzo było na czym pisać, a po drugie dlatego, że nie za bardzo było co czytać. Starożytni nie znali papieru ani druku. Najpierw używali glinianych tabliczek, a potem papirusu lub pergaminu, ale obie metody zapisu były czasochłonne i drogie. Aż do czasów Gutenberga, czyli mniej więcej do czasów Reformacji, książki były niezwykle drogie. To dlatego w średniowiecznych kościołach Biblia była przykuta łańcuchem. Nie po to, aby uniemożliwić korzystanie z niej, lecz po to, aby nikt się na nią nie połakomił. Ale nawet wynalazek Gutenberga nie sprawił, że książki trafiły pod strzechę, zaś nauka pisania i czytania stała się opłacalna. Dopiero Rewolucja Przemysłowa sprawiła, że papier i książki stały się przedmiotem powszechnego użytku. To znaczy, że ostatnie dwa wieki radykalnie różnią się pod tym względem od wcześniejszych tysiącleci w dziejach ludzkości.

Warto pamiętać, że w czasach biblijnych nie było zbyt wielu egzemplarzy Biblii dostępnych do prywatnego użytku. Prawie nikt nie czytał Biblii. Dlatego też Biblia nie została napisana z myślą o czytelnikach, lecz z myślą o słuchaczach. Przy czym pamiętajmy, że to Bóg jest Panem historii, mógł więc to wszystko inaczej zaplanować. Rewolucja Przemysłowa mogła mieć miejsce cztery tysiące lat wcześniej, tak by po wyjściu z Egiptu każdy Hebrajczyk miał własną kopię Dekalogu i Prawa Przymierza w swoim namiocie. Bóg postanowił jednak inaczej. Na tej podstawie można wyciągnąć wniosek, że Bóg jest mniej zainteresowany tym, abyśmy czytali Jego Słowo, niż tym, abyśmy je słuchali. Prywatna lektura Biblii była praktycznie niemożliwa aż do końca XVIII wieku po Chrystusie.

Forma komunikacji odpowiada formie odbioru

Zatem Biblia została napisana z myślą przede wszystkim o słuchaczach, a nie o czytelnikach. Autorzy poszczególnych ksiąg biblijnych pisali je, wiedząc, że adresaci będą je słuchać odczytywane w synagodze, a nie czytać je w zaciszu swoich domów. Z tego faktu wynikają pewne wnioski. Pierwszy jest taki, że choć prywatna lektura Biblii jest jak najbardziej godnym polecenia zwyczajem, to jednak Biblia została napisana po to, abyśmy jej słuchali. To z kolei oznacza, że została też napisana w określony sposób. Nie jest to zwykła proza, jaką spotykamy w powieściach lub reportażach. Nie napisano jej po to, abyśmy przeczytali ją raz lub nawet dwa razy i odłożyli na półkę. Napisano ją raczej po to, aby była wielokrotnie odczytywana. Stąd jej określona forma literacka, czyli na przykład tak zwane paralelizmy, które mają wzmocnić jej przekaz oraz pomóc go zrozumieć i zapamiętać. Podział na rozdziały i wersety jest o wiele późniejszym dodatkiem mającym na celu ułatwienie odbiorcom orientacji w Biblii. Pierwotnie Biblia nie była nawet podzielona na akapity, lecz na linijki zwykle zaczynające się od spójnika „i” lub podobnego. Zresztą pewnie sami zwróciliście uwagę na to, że stylistyka Pisma Świętego nie za bardzo odpowiada poprawnej stylistyce języka polskiego.

Wystarczy otworzyć Biblię na pierwszej stronie, by zobaczyć właśnie tę manierę:

Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię.
I ziemia była pustkowiem i chaosem.
I ciemność była nad otchłanią.
I Duch Boży unosił się nad powierzchnią wód.
I rzekł Bóg: Niech stanie się światłość.
I stała się światłość.
I widział Bóg, że światłość była dobra.
I oddzielił Bóg światłość od ciemności.
I nazwał Bóg światłość dniem…

Kiedy czytamy na głos tak zapisany tekst, to bardzo łatwo wychodzi z tego melorecytacja, a to dlatego, że każdy język ma określoną linię melodyczną. W jednych na końcu zdania ton głosu opada, w innych – podnosi się. Także akcenty dodają czytanemu na głos tekstowi pewien rytm. A jeśli dany tekst odczytamy na głos z pewnym przejęciem lub podnieceniem, to jeszcze bardziej będzie to przypominać śpiew. Taki zapis i taki sposób przekazu pomagają w słuchaniu i zapamiętywaniu tekstu. Niestety kiedy czytamy Biblię dla siebie, po cichu, pozbawieni jesteśmy tego efektu. Może więc lepiej czytać Biblię na głos, nawet gdy czynimy to tylko dla siebie. To pomoże nam lepiej uchwycić jej rytm, a być może też głębiej wniknąć w jej przekaz.

Ponieważ pierwotnie nikt nie posiadał własnego egzemplarza Biblii, dlatego ten, kto chciał jej posłuchać, musiał udać się do synagogi i usłyszeć ją odczytywaną przez lektora. A jeśli ktoś chciał zapamiętać coś z Biblii, musiał usłyszeć ją wielokrotnie. Stąd też wziął się zwyczaj uporządkowanego czytania Pisma i dlatego przez wieki Kościół posługiwał się lekcjonarzem, w którym nie tylko na każdą niedzielę, ale i na każdy dzień przewidziane były czytania kolejnych fragmentów Biblii. W dobie taniego papieru przerodziło się to – zwłaszcza w kręgach pietystycznych – w tak zwany cichy czas, podczas którego czytamy wyznaczone fragmenty Biblii każdego dnia. Nie zapominajmy jednak, że w gruncie rzeczy jest to nowe zjawisko. Przez cztery tysiące lat Pismo było odczytywane w synagodze, a potem w kościele, a dopiero od dwustu lat możemy je czytać w swoim domu. Cichy czas nie jest więc przejawem wyjątkowej pobożności, lecz postępu technicznego. Z którego oczywiście warto korzystać.

Niestety wiele kościołów wylało dziecko z kąpielą. Korzystając z najnowszych osiągnięć techniki, zarzuciło publiczne czytanie Pisma. W takich kościołach ludzie bardzo rzadko i bardzo mało słuchają odczytywanej na głos Biblii. Co najwyżej jakiś Psalm i tekst kazalny w niedzielę. Zamiast publicznego odczytywania i słuchania Biblii mamy prywatną jego lekturę. Ale Biblia została przecież napisana z myślą o tym, że będzie odczytywana publicznie i to wielokrotnie.

Jest to ważne z kilku powodów. Po pierwsze, jak już stwierdziliśmy, Biblia została napisana w taki sposób, abyśmy wielokrotnie ją słyszeli. Nie możemy więc oczekiwać, że zrozumiemy ją za pierwszym czytaniem. Musimy wielokrotnie ją usłyszeć, aby uchwycić jej przesłanie i głębię. Podobnie jest z poezją. Zwłaszcza tą napisaną przed Rewolucją Przemysłową, kiedy poezji się słuchało, a nie czytało po cichu. Oto przykład wiersza, który wymaga wielokrotnego wsłuchania się w jego treść, aby wychwycić jego głębsze tony i nie zatrzymać się tylko na powierzchownym znaczeniu:

Wiem, czyj to las: znam właścicieli.
Ich dom jest we wsi; gdzieżby mieli
Dojrzeć mnie, gdy spoglądam w mroku
W ich las, po brzegi pełen bieli.

Koń nie wie, czemu go w pół kroku
Wstrzymałem: żadnych zagród wokół
Las, lód jeziora – tylko tyle
W ten najciemniejszy wieczór roku.

Dzwonkiem uprzęży koń co chwilę
Pyta, czy aby się nie mylę.
Tylko ten brzęk – i świst zawiei
W sypiącym gęsto białym pyle.

Ciągnie mnie w mroczną głąb tej kniei,
Lecz woła trzeźwy świat nadziei
I wiele mil od snu mnie dzieli,
I wiele mil od snu mnie dzieli.
(Robert Frost, „Przystając pod lasem w śnieżny wieczór”, 55 wierszy, tłum. S. Barańczak, Kraków 1992)

Jak to często bywa z poezją, musimy wczytać się, a jeszcze lepiej – wsłuchać się w słowa wiersza i to kilka razy, żeby wychwycić wszystkie zawarte w nim aluzje, echa, konotacje, a tym samym, żeby pełniej uchwycić jego przesłanie. W wierszu Frosta nie od razu dociera do nas to, że autor nie opisuje po prostu przejażdżki konnej po lesie, lecz swoje życie. Panem lasu jest Bóg [niestety w tłumaczeniu nie jest to jasne, gdyż tam, gdzie w oryginale występuje „on”, w tłumaczeniu pojawiają się „oni”: „Whose woods these are I think I know. His house is in the village, though; He will not see me stopping here, To watch his woods fil lup with snow”], dom nad jeziorem to kościół, a najciemniejszy wieczór roku to wigilia Bożego Narodzenia – ten element najłatwiej zidentyfikować, przez co staje się on kluczem do zinterpretowania reszty utworu. Śnieg lecący z nieba jest jak wody chrztu przywodzące na myśl śmierć, ale przecież nadeszło Boże Narodzenie, czyli nowe stworzenie i dzięki temu bohater może kontynuować swą wędrówkę przez życie. A droga przed nim daleka: „I wiele mil od snu mnie dzieli”. Za każdym kolejnym odczytaniem wiersza wychwytujemy coraz więcej tego typu elementów i szczegóły układają się w coraz pełniejszy obraz. Zaś wiersz przestaje być tylko naturalistycznym opisem przejażdżki konnej po lesie, lecz refleksją na ludzkim losem.

Podobnie jest z Biblią. Gdy w Biblii natrafiamy na dziwne stwierdzenia i opisy, nie wystarczy czytać dalej, jakbyśmy czytali artykuł w gazecie, żeby zrozumieć, o co w nich chodzi. Biblia nie została napisana w ten sposób. Czasami musimy cofnąć się, aby we wcześniejszych akapitach znaleźć klucz interpretacyjny. W ten sposób napisane są niektóre powieści, np. Gene’a Wolfe’a. Dopiero ponowna lektura pozwala lepiej i pełniej je zrozumieć. We Władcy pierścieni jest taka scena, w której Frodo i Sam leżą na zboczu wulkanu, do którego wrzucili pierścień, i rozmawiają o torcie z bitą śmietaną i truskawkami. Aby zrozumieć, o czym mówią, musimy wrócić do początku opowieści, gdzie taki właśnie tort pojawia się na przyjęciu urodzinowym Bilba. Rozmowa o torcie nie świadczy więc o głodzie lub łakomstwie Froda i Sama, lecz wskazuje na rzeczywistość, o którą walczyli, udając się na śmiertelnie niebezpieczną misję. Gdy więc natrafimy w Biblii na coś niezrozumiałego, zwróćmy na to uwagę, bo być może jest to sygnał, że musimy wytężyć uwagę, gdyż mamy do czynienia z czymś istotnym, z jakimś kluczem interpretacyjnym lub wskazówką, gdzie go szukać. A wytężenie uwagi może oznaczać powtórną lekturę Biblii, ponowne wsłuchanie się w głos Boga.

Wzrok i słuch

Jest jeszcze jeden powód, dla którego słuchanie Biblii jest ważniejsze niż jej lektura. Wiąże się on z różnicą między wzrokiem a słuchem, między oglądaniem a słuchaniem. Już z samej budowy ludzkiego ciała wynika, że mamy o wiele większą władzę nad informacją docierającą do naszych oczu niż nad informacją dopierającą do naszych uszu. Zamknięcie oczu całkowicie odcina nas od stojącego przed nami obrazu. Inaczej jest ze słuchem. Nie wystarczy wsadzić palce do uszu, by odciąć się od dopływających do nas dźwięków. Kiedy więc nasze obcowanie z Biblią ogranicza się do jej lektury, wtedy jesteśmy jej panami i możemy bez problemu odciąć się od jej przekazu. Inaczej jest, kiedy przyjdziemy do kościoła i słuchamy czytań Pisma Świętego. Wciąż możemy wstać i wyjść z nabożeństwa, ale nie jest to już takie proste, jak w przypadku prywatnej lektury Biblii czy oglądania nabożeństwa w telewizji. Głos kontroluje nas, podczas gdy my kontrolujemy obraz. Wzrok jest zmysłem oceny i panowania, podczas gdy słuch jest zmysłem poddaństwa. Widzimy to w pierwszym rozdziale Biblii: „I rzekł Bóg: Niech stanie się światłość. I stała się światłość. I widział Bóg, że światłość była dobra” (1Mj 1,3-4). Bóg tworzy świat przy pomocy słowa i sądzi świat przy pomocy wzroku. Zobaczył i stwierdził, że światłość była dobra.

Słuchanie tworzy wspólnotę

Po drugie, czytanie jest zdarzeniem dotyczącym jednostki. Gdy czytam sobie Biblię, to sam ją sobie czytam. Jestem ja i jest moja Biblia. Podczas gdy słuchanie Biblii jest wydarzeniem wspólnotowym, bo zakłada obecność i interakcję co najmniej dwóch osób. Słuchanie tworzy wspólnotę, podczas gdy prywatna lektura wyizolowuje. Nic znaczy to, że nie powinniśmy sami czytać sobie Biblii. Znaczy to, że nie powinniśmy się do tego ograniczać. Zwykle też ludzie, którzy nie chcą słuchać Biblii ani jej wykładu, są ludźmi, z którymi trudno jest wytrzymać, którzy żyją w osamotnieniu. Ich sposób obcowania z Biblią z czasem czyni ich coraz większymi egoistami. Słuchanie Biblii tworzy wspólnotę i nawet jeśli jest to wspólnota skłócona, to wciąż jest to wspólnota. Dlatego Bóg chce, aby Jego Słowo było głoszone i słuchane we wspólnocie Kościoła, a nie jedynie studiowane w domowym zaciszu. Gdy je słyszymy, wtedy dociera ono do nas z mocą i władzą oraz tworzy wspólnotę.

Widzimy rzeczy – rozmawiamy w osobami

Po trzecie, to, co dociera do nas przez oczy, jest bezosobowe. Wzrok umożliwia nam obserwację rzeczy. Wzrok depersonalizuje osoby, na które patrzymy. Aby poznać kogoś jako osobę, musimy z nim porozmawiać. Dialog zdarza się tylko między osobami. Człowiek, z którym nie rozmawiamy, przestaje być dla nas osobą. Tylko słuch pozwala nam poznać drugą osobę. Wzrokiem poznajemy rzeczy, lecz słuchem poznajemy osoby.

Patrząc na mnie, dostrzeglibyście, że noszę brodę. I może na tej podstawie pomyślelibyście, że jestem hipisem, myślę jak hipis i żyję jak hipis. Ale być może nie z tego powodu noszę brodę. Może noszę ją, bo jestem człowiekiem łaskawym i miłosiernym i chcę ukryć okropne liszaje na mych policzkach, by zaoszczędzić wam przykrego widoku. A może noszę brodę, bo żona mi każe. A może po prostu jestem człowiekiem próżnym i chcę się wyróżniać w tłumie. Jest wiele potencjalnych powodów, dla których wyglądam tak, jak wyglądam, ale dopiero rozmowa ze mną pozwoli wam poznać prawdziwy powód. Co więcej, dopiero rozmowa pozwoli wam poznać mój charakter, czyli to, kim naprawdę jestem, w jakim jestem nastroju itp., itd. To dlatego, zwłaszcza w czasie kłótni, tak ważny jest ton naszego głosu – tak wiele komunikuje. Podobnie, gdy słuchamy głosu Boga, czyli Biblii odczytywanej na głos, poznajemy osobę Boga. A Bóg przemawia na różne sposoby. Inny głos Boga słyszymy w Księdze Sędziów, a inny w Pieśni nad Pieśniami. Każda ta księga mówi nam coś nowego o Bogu i pozwala Go lepiej poznać.

To dlatego teologia akademicka jest niebezpieczna. Ponieważ jest cicha, bezgłośna, nie słychać w niej głosu Boga. Bóg jest dla niej przedmiotem badań, a nie osobą, której głosu słuchamy. Podobnie Biblia traktowana jest jak rzecz, przedmiot badań, a nie żywe Słowo Boże. Nie znaczy, to że nie powinniśmy analizować Biblii, ale sama analiza Biblii w oderwaniu od słuchania Słowa, jest niebezpieczna i depersonalizuje naszą relację z Bogiem, sprowadzając ją do intelektualnego poznania rzeczy i idei.

Tworzenie abstrakcyjnych modeli ożywionych i nieożywionych elementów przyrody jest jednym z przejawów naszego panowania nad przyrodą. Nie powinniśmy jednak tworzyć abstrakcyjnych modeli Boga na podstawie akademickich badań nad Biblią, bo w ten sposób nadajemy naszej relacji z Bogiem charakter magiczny, gdzie Bóg staje się przedmiotem naszej manipulacji.

Duch działa w Kościele

Biblię należy czytać we wspólnocie Kościoła także z tego powodu, że jest to wspólnota Ducha, w której możemy o wiele lepiej i pełniej zrozumieć Pismo niż czytając je w pojedynkę. W Kościele występują osoby w szczególny sposób powołane i obdarowane do wykładu Pisma, co widać na przykładzie rozmowy Filipa z etiopskim dworzaninem (Dz 8,26-40; por. Ef 4,11-16). Dworzanin czytał Pismo, lecz potrzebował drugiej osoby, która pomogłaby mu je zrozumieć. Potrzebował eksperta, kogoś lepiej znającego się na rzeczy, kto wprowadziłby go w zawiłości Słowa Bożego. Zresztą z pomocy eksperta korzysta nawet ten, kto bada Pismo w zaciszu swej sypialni. Ktoś musiał dla niego przetłumaczyć Biblię, a nawet jeśli korzysta z oryginału, to ktoś musiał go nauczyć hebrajskiego i greki. Ktoś taki musi też korzystać ze słowników opracowanych przez ekspertów itp., itd. Nie ma ucieczki przed korzystaniem z pomocy ekspertów. Nie łudźmy się. Pamiętajmy też, co mówi prorok Malachiasz: „Wargi kapłana strzegą poznania i z jego ust ludzie chcą mieć wskazania” (Ma 2,7). Nie znaczy to, że cokolwiek powie jakikolwiek kapłan, jest Słowem Boga. Istnieją też leniwi, niedouczeni lub nikczemni kapłani. Niemniej jednak słowa proroka Malachiasza ukazują nam zamiar Boży, czyli to, jak Bóg chce, aby sprawy się miały. I właśnie za odstępstwo od tych zamiarów Bożych Bóg gani swój lud ustami Malachiasza.

W końcu nie zapominajmy o słowach charakteryzujących pierwszy Kościół: „I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwie” (Dz 2,42). Nauka apostolska, a więc wykład Pisma, jest nierozerwalnie związany z łamaniem chleba, czyli z Wieczerzą Pańską. To właśnie, kiedy jako wspólnota ochrzczonych gromadzimy się wokół Stołu Pańskiego, Duch Pański działa w nas i przez nas w szczególny sposób, wszyscy stajemy się wspólnotą prorocką i dlatego możemy oczekiwać, że posiądziemy jakiś szczególny wgląd w Biblię dzięki osobie, która oficjalnie nie pełni żadnej funkcji nauczycielskiej. Wszyscy jesteśmy królewskim kapłaństwem.

Biblia została zatem napisana z myślą o tym, że przede wszystkim będzie odczytywana na głos w zgromadzeniu Ludu Bożego oraz że będzie odczytywana wielokrotnie. Taki też jej odbiór – przez słuchanie jej we wspólnocie zgromadzonej wokół Stołu Pańskiego – powinien być podstawowym sposobem jej odbioru. Nie ma nic złego z prywatnej lekturze i analizie Biblii, nie może to jednak zastąpić słuchania Słowa. Pewnie dlatego apostoł Paweł stwierdza: „Wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Chrystusowe” (Rz 10,17). Właściwy, czyli od początku zamierzony sposób obcowania z Biblią, jest niezbędny do właściwego odbioru jej przesłania. W Biblii rozbrzmiewa głos naszego Pana, który mówi: Słuchaj Izraelu!

Opracował Bogumił Jarmulak na podstawie wykładu: How to Read the Bible for the First Time.

Tagged with:
 

Leave a Reply

(Spamcheck Enabled)