Bóg to za mało; Rich Lusk
Dzieje chrześcijańskiej wspólnoty mają swój początek w Ogrodzie Eden. Najpierw Bóg stworzył Adama – mądrego, prawego i świętego. Adam miał żyć w przymierzu z trójjedynym Panem. Żaden grzech nie mącił tej więzi, zaś miłość między Stwórcą a stworzeniem była doskonała. Co więcej, Adam nie musiał sobie na nic zapracowywać – Bóg chętnie i łaskawie udzielał mu wszelkiego błogosławieństwa. Pierwszy człowiek cieszył się wszystkimi przywilejami płynącymi z tego, że był dzieckiem Bożym. Bóg tchnął weń własnego Ducha (Rdz 2; Jn 20). Dał mu Drzewo Życia i po ojcowsku przestrzegł przed owocami Drzewa Poznania. Bóg dał mu też zadanie, by strzegł i uprawiał Ogród. Człowiek żył w pięknym otoczeniu, które dostarczało mu pod dostatkiem jedzenia. Mimo to w pewnym momencie szóstego dnia stworzenia Bóg stwierdził: „Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam” (Rdz 2,18).
Sam?! Przecież Adam nie był sam. Cieszył się przyjaźnią Ojca, Syna i Ducha Świętego. Był synem Boga, częścią trynitarnej rodziny. Czegóż więcej potrzebował? Oczekiwalibyśmy raczej innych słów Boga: „Dobrze jest człowiekowi, że jest ze mną”.
Najwyraźniej już przed Upadkiem człowiekowi nie wystarczała więź z Ojcem, Synem i Duchem. Bóg stworzył człowieka do czegoś więcej niż wspólnoty ze Stwórcą. Człowiek, by osiągnąć pełnię człowieczeństwa i potencjału, jaki krył się w stworzeniu noszącym obraz Boga, potrzebował innych ludzi. W jego wnętrzu była pustka nie tylko, jak wyraził to Augustyn, na kształt Trójcy, którą tylko Ojciec, Syn i Duch mogli wypełnić, ale też pustka na kształt drugiego człowieka.
Wynika to przynajmniej częściowo z faktu stworzenia człowieka na obraz Boga. Bóg nie jest przecież samotną jednostką. Jest wspólnotą trzech Osób połączonych doskonałą miłością. Zatem człowiek stworzony na obraz takiego Boga potrzebuje innych ludzi – potrzebuje więzi z innymi ludźmi. Wyizolowana jednostka ludzka nie może być pełnym obrazem Trójcy Świętej. Dlatego Bóg to za mało. Człowiek potrzebuje człowieka. Zostaliśmy stworzeni dla siebie nawzajem.
Ponieważ zostaliśmy stworzeni na obraz Boga, dlatego Bóg jest prototypem ludzkości. Ojciec, Syn i Duch wzajemnie przenikają swoje życie (Jn 13-17). W teologii nazywa się to perychorezą. Peri to greckie słowo znaczące „wokół”. Zaś od greckiego choresis pochodzi „choreografia”. Kiedy więc mówimy o perychorezie w kontekście Trójcy Świętej, mamy na myśli to, że trzy Boskie Osoby znajdują się we wspólnym „tańcu” – życie każdej z nich jest nierozerwalnie splecione z życiem pozostałych. Poruszają się wspólnie, ponieważ wzajemnie się zamieszkują. Tak też ma wyglądać życie chrześcijańskiej wspólnoty. Mamy otworzyć się na innych i wyjść do innych. Tylko wtedy możemy być obrazem Trójjedynego Boga.
Oczywiście, stwierdzenie „Bóg to za mało” jest przeakcentowane. Nie powinniśmy interpretować go w bałwochwalczy sposób. Najwyraźniej, w ostatecznym sensie, Bóg człowiekowi całkowicie wystarcza. Mając Boga, mamy wszystko. W końcu to Bóg zaspokoił wszystkie potrzeby Adama. On dał Adamowi Ewę jako swój największy dar. Bóg był źródłem wszelkiej radości i zadowolenia Adama. W ostatecznym rozrachunku to Bóg stanowi dopełnienie człowieka.
Teraz jednak mówimy o porządku stworzenia. Bóg stworzył człowieka po to, by żył we wspólnocie ludzkiej. Bycie obrazem Boga polega między innymi na wspólnym życiu. Bóg stworzył nas tak, że sama więź z Bogiem nam nie wystarcza. Potrzebujemy również więzi z innymi ludźmi. Bóg stworzył nas nie tylko dla siebie, ale też dla bliźnich.
Można to też ująć następująco – Bóg stworzył nas tak, byśmy mogli zbliżać się do Niego tylko przy pomocy innych ludzi. Bóg bezpośrednio spotykał się z Adamem. My jednak zazwyczaj tego nie doświadczamy. Bóg przemawia do nas, napomina nas, kształtuje nas itd., posługując się innymi ludźmi. Bóg działa przy pomocy narzędzi, spośród których najważniejszymi są ludzie stworzeni na Jego obraz.
Wspólnota jest nieunikniona. Każdy z nas zaistniał tylko dzięki temu, że dwoje innych ludzi zjednoczyło się w szczególny sposób. Po narodzinach bardzo szybko umarlibyśmy, gdyby ktoś nie zatroszczył się o nas. Także wszelkie umiejętności społeczne nabyliśmy od innych. Nie jest też tak, że z wiekiem przestajemy potrzebować innych ludzi, choć na pewno ta potrzeba jest bardziej oczywista w życiu niemowląt i dzieci. Nikt nie jest sam sobie sterem, żaglem i okrętem. Nikt nie jest samoistny ani samowystarczalny.
Zatem pesymistyczne słowa egzystencjalnego filozofa, Jeana Paula Sartre’a, „Piekło to inni ludzie”, powinny być całkowicie odwrócone. Piekło to brak drugiego człowieka. W rzeczy samej, w piekle ludzie będą pozostawieni sami sobie, pozbawieni wszelkiej więzi z bliźnimi i z Bogiem, którymi tak pogardzają. Inni ludzie nie stoją więc na drodze naszej wolności bądź samorealizacji. To raczej we wspólnocie odnajdujemy wolność i samych siebie. Nie stworzyliśmy się sami – istniejemy dzięki Bogu i innym ludziom.
Niebo i nowe stworzenie są w pewnym sensie tym, czego obawiał się Sartre, choć w formie, jakiej chyba się nie spodziewał. Niebo to, jak powiedział Jonathan Edwards, „wspólnota miłości”. To nie brak bliźnich, ale właśnie ich obecność czyni Niebo niebiańskim miejscem. Wspólnota zbawionych już teraz cechuje się wzajemną miłością (Jn 13). Wzajemna miłość świadczy o tym, że moc nowego stworzenia już działa na świecie. Ta miłość osiągnie pełnię w dniu zmartwychwstania.
Także zbawienie należy pojmować w kategoriach wspólnotowych. Jak grzech zniszczył naszą więź z Bogiem i z innymi ludźmi, tak odkupienie odnawia te więzi. Psalm 133 pięknie i poetycko opisuje związek między zbawieniem i wspólnotą. Bracia mieszkający razem w jedności są jak cenny olejek ściekający po brodzie Aarona na jego szaty. Ciało i szaty kapłana symbolizują jedność wspólnoty. Teraz ciałem kapłana jest Ciało Chrystusa (1 Kor 12). Olej – zazwyczaj w Biblii symbol Ducha – pokrywa całe ciało. Psalmista przyrównuje społeczność zbawionych również do rosy Hermonu spadającej na góry Syjonu. To intrygujące porównanie, gdyż Hermon leży na północy, a Syjon na południu kraju Izraela. Oznacza to, że Duch, tym razem przedstawiony jako rosa, jednoczy to, co rozdzielone geograficznie lub kulturowo. Znacząca jest też pointa Psalmu: „Bowiem Pan zsyła błogosławieństwo, życie na wieki wieczne” – życie wieczne przybiera tu kształt życia wspólnego. Podkreślone jest to przez strukturę literacką Psalmu – w centrum utworu olejek łączy się z rosą, a kapłan z górami, zaś we wstępie i zakończeniu widzimy, że bracia mieszkający w zgodzie stanowią paralelę do życia wiecznego.
Dlatego możemy mówić o Ewangelii społecznej. Dobra Nowina jest bowiem jak najbardziej społeczna. Według tradycyjnego nauczania w zasadzie nie ma zbawienia poza Kościołem. To znaczy, że przebaczenie grzechów i włączenie w Ciało Chrystusa idą ręka w rękę. Zbawienie obejmuje zarówno nowy status (usprawiedliwienie), jak i nową wspólnotę (Kościół).
Zatem Ewangelia jest w swej naturze społeczna. Już dziewiętnastowieczni teologowie liberalni posługiwali się określeniem „Ewangelia społeczna” [social Gospel], by podkreślić, że zbawienie jest przede wszystkim, czy też wręcz w ogóle, ratunkiem z biedy i ignorancji dzięki socjalnym programom rządowym. Z tego powodu Ewangelia głoszona przez liberalnych teologów bywa nazywana „dobrą nowiną o Bogu, który nigdy się nie gniewa”, który zbawia bezgrzesznych ludzi i bez sądu wprowadza ich do Królestwa, a czyni to przez Chrystusa, który nie umarł na krzyżu. Najwyraźniej odbiega to od nauczania Pisma Świętego.
Ponadto, życie chrześcijańskie jest nie do pomyślenia poza kontekstem wspólnoty chrześcijan. Autorzy Nowego Testamentu zakładali, że naśladowcy Chrystusa będą wspólnie wzrastać i żyć (Dz 2,42-47). Wiele przykazań apostolskich nie miałoby sensu, gdyby było inaczej. Czytamy, że mamy się nawzajem kochać, modlić o siebie nawzajem, nosić brzemiona jedni drugich, wyznawać sobie nawzajem grzechy, przebaczać sobie nawzajem itd. Jest to jednak możliwe tylko w kontekście wspólnoty, nie zaś w odosobnieniu.
Obecnie chrześcijanie mają z tym problemy, ponieważ wyrośliśmy w kulcie indywidualizmu i braku szacunku dla władzy. Wspólnota jednak wymaga częściowej rezygnacji z tego, co moje. Czasami oznacza to akceptację rzeczy, których sami być może nie wybralibyśmy. Musimy być ustępliwi i elastyczni. Wspólne życie oznacza zgodę na zranienie, przyznanie się do słabości i braków, a także zaspokajanie potrzeb innych oraz występowanie w ich obronie. Wspólne życie to w końcu zgoda na poddanie się osądowi i władzy innych, a zwłaszcza tych, których Bóg powołał na liderów wspólnoty.
Niezależnie jednak od kosztów musimy przywyknąć do życia we wspólnocie. Musimy uczyć się właściwie reagować na to, co nas różni (Flp 2,1-11). Musimy też uczyć się właściwego stosunku do przełożonych (Hbr 13,7.17). Musimy uczyć się wspólnej pracy na rzecz Królestwa Bożego. Musimy uczyć się życia w ciele, w którym jest wiele różnych członków, ale wszystkie zabiegają o wspólne dobro. Musimy uczyć się, czym jest obcowanie świętych, wiarę w które wyznajemy każdej niedzieli. Musimy też uczyć się wielkoduszności i wyrozumiałości, przyjaźni i gościnności.
Niestety wielu chrześcijan traktuje wspólnotę kościelną jedynie jako dodatek do osobistej więzi z Jezusem. Zachowujemy się tak, jakby wystarczał nam Bóg, a inni chrześcijanie byli zbyteczni. Prywatna lektura Pisma Świętego zastąpiła wspólne nabożeństwo. Biblia jednak uczy czegoś innego. Pamiętajmy o Adamie – Bóg nie stworzył nas po to, byśmy żyli osobno. Bóg nie chce, by On sam był dla nas wszystkim. Musimy żyć razem z innymi chrześcijanami, jeśli zależy nam na wzrastaniu w wierze. Bóg wzywa nas, byśmy żyli we wspólnocie z Trójcą Świętą oraz z sobą nawzajem.
Zatem: Czy Bóg nam wystarcza? Tak, w ostatecznym rozrachunku. Bóg jest dla nas wszystkim we wszystkim. Jak jednak Bóg udziela nam wszystkiego, czego potrzebujemy? Ofiarowując nam siebie w innych ludziach. Bóg zaspokaja nasze potrzeby przez bliźnich, z którymi wspólnie mamy odzwierciedlać życie Trójcy Świętej, perychoretycznej wspólnoty.
Tłum. B. Jarmulak
Źródło: God is not Enough