Dziwna miłość Jezusa; Bogumił Jarmulak

Eleonore Stump w Wandering in Darkness zaprasza nas do odczytania jedenastego rozdziału Ew. Jana z perspektywy Marii. Sugeruje nawet, że historia Łazarza jest w gruncie rzeczy opowiadaniem o Marii. Wskazuje na to choćby fakt, że zarówno Łazarz, jak i Marta są zidentyfikowani na podstawie ich pokrewieństwa z Marią. Zaś zakończenie tej historii znajdujemy w kolejnym rozdziale, w którym Maria namaszcza Jezusa.

Historia zaś opisana przez Jana jest z początku bardzo niepokojąca.

Kiedy zachorował Łazarz, obie siostry ufnie posłały wiadomość Jezusowi: „Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz” (w. 3). Do tej pory Jezus uzdrowił już wiele osób. Na pewno uzdrowi również Łazarza. Jezus uzdrawiał ludzi nawet na odległość. Teraz jednak raczej przyjdzie do Betanii, aby osobiście uzdrowić „tego, którego kochał”. Siostry są zaniepokojone, lecz niezbyt mocno. Łazarz jest chory, lecz Jezus jest przecież Synem Bożym i kocha Łazarza.

Jezus po wysłuchaniu wiadomości zwraca się do uczniów: „Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą” (w. 4). Jak na razie wszystko idzie w dobrym kierunku.

Zaraz potem jednak Jezus zaskakuje i nie udaje się do Betanii. Pozostaje na miejscu i pozwala, aby natura zebrała swoje żniwo. Nawet nie posyła wiadomości zwrotnej do sióstr, co z łatwością mógł uczynić, skoro na podorędziu był posłaniec.

I Łazarz umiera.

W międzyczasie Maria i Marta czekają, a ich zakłopotanie przemienia się w coraz większy niepokój. Zapewne posłaniec przekazał im słowa, w których Jezus zwrócił się do uczniów. Ale co siostry mają zrobić w tymi słowami? Oczywiście, że pragną, aby Syn Boży został otoczony chwałą. Pragną jednak również uzdrowienia brata. A czyż uzdrowienie Łazarza nie otoczyłoby chwałą Syna Bożego?

Troska o zdrowie i życie brata ustępuje powoli innemu strapieniu, którego źródłem jest pytanie o więź między siostrami a Jezusem. Czy Łazarz rzeczywiście jest umiłowanym przyjacielem Jezusa? A jeśli tak, to co to znaczy? Może zbyt wiele myślały o swojej szczególnej więzi z Jezusem? Może nie odgrywają żadnej osobliwej roli w planach Mistrza?

Możemy wyobrazić sobie, jaki ból i przygnębienie powoduje milcząca nieobecność Jezusa. „Zanim Jezus dotrze do Betanii, siostry będą targane najpierw konsternacją, następnie rozczarowaniem i lękiem, później bólem i rozdarciem, aby w końcu popaść w otępienie, które pojawia się zawsze wtedy, kiedy już nie sposób zaprzeczyć, że wszelka nadzieja ulotniła się bezpowrotnie” (E. Stump).

Kiedy w końcu Jezus przychodzi do Betanii, tylko Marta wychodzi Mu na powitanie i mówi: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł” (w. 21). Wielu widzi w tych słowach wyznanie wiary i ufności, lecz można je odczytywać również jako naganę. Owszem, Marta wierzy w zmartwychwstanie oraz w to, że Bóg uczyni wszystko, o cokolwiek Jezus poprosi. Kiedy jednak Jezus prosi o odsunięcie głazu zamykającego grobowiec, Marta trzeźwo przypomina Mu: „Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie” (w. 39).

Maria z kolei pozostaje w domu. Jest wycofana. Może tym sposobem chce chronić się przed kolejnymi ranami? A może chce swoją nieobecnością coś zakomunikować Jezusowi?

Kiedy w końcu wychodzi na spotkanie Jezusa, powtarza słowa Marty: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł” (w. 32). I pada Mu do nóg, płacząc. Boleje z dwóch powodów: jej brat nie żyje, a Jezus nic nie zrobił, żeby temu zapobiec. A może jej oczekiwania wobec Jezusa były bezpodstawne?

Póki co nie widzimy zbyt wiele chwały otaczającej Syna Bożego. Nie widzą jej też ludzie, którzy przyszli na pogrzeb Łazarza oraz aby pocieszyć siostry znajdujące się w żałobie. W gruncie rzeczy stwierdzają to samo, co one: „Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł?” (w. 37).

I wtedy, kiedy wszystko zdaje się być bezpowrotnie stracone, Jezus wskrzesza Łazarza. I wielu uwierzyło w Niego i uwielbiło Boga. „Na tym kończy się historia, bo reszty możemy się domyślić. Narracja prowadzi do oczywistej konkluzji, że wszystkich – a zwłaszcza siostry – ogarnęła ogromna radość z powodu przywrócenia życia Łazarzowi. Trudno oczekiwać, żeby siostry, a zwłaszcza Maria, natychmiast w pełni pojęły to, co się wydarzyło; żeby w mgnieniu oka ból złamanego serca ustąpił uldze, pojednaniu, zrozumieniu i radości” (E. Stump).

Historia jednak nie kończy się w tym miejscu. Już na początku Jan zidentyfikował Marię jak tę, „która namaściła Pana olejkiem i włosami swoimi otarła Jego nogi” (w. 2). Najwyraźniej ewangelista chce, abyśmy kontynuowali lekturę i przeczytali również kolejne wersety.

W nich znów widzimy Marię u stóp Jezusa. Już nie płacze z bólu i żalu, a jeśli w jej oczach pojawiają się łzy, to są to łzy radości i wdzięczności. Nie tylko z powrotem otrzymała brata, ale jest także pojednania z Jezusem. Koniec końców to nie On ją zawiódł, lecz ona Jego.

Ta chwila została uwieczniona na licznych obrazach, na których widzimy miłość Marii wyrażoną w jej ofierze i adoracji Jezusa. Ostatnie wydarzenia otoczyły chwała nie tylko Syna Bożego, ale również tę, która straciła umiłowanego brata.

Jej chwała to coś więcej niż sława i błogość. To przede wszystkim dojrzałość. Jej miłość do Jezusa jest o wiele głębsza niż dotychczas. Podobnie jej poznanie Jezusa. Stała się jeszcze bardziej do Niego podobna, On zaś jest dla niej o wiele bliższy i droższy. Koniec końców otrzymała o wiele więcej niż prosiła, niż pragnęła, niż śniła.

W relacji ewangelisty widzimy Marię dwukrotnie u stóp Jezusa. Ewangelista Łukasz wspomina o jeszcze jednej okazji, kiedy Maria zajęła to miejsce. Za pierwszym razem Maria „siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie” (Łk 10,39), kiedy Marta krzątała się kuchni.

Wtedy Jezus pochwalił Marię, ponieważ „obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” (Łk 10,42). Możemy sobie wyobrazić, jak czuła się Maria, siedząc u stóp Jezusa i wsłuchując się w Jego słowa. Któż z nas nie chciałby tego doświadczyć? Było to jak bankiet na zielonych pastwiskach nad spokojnymi wodami.

Może właśnie wspomnienie tej chwili szczęścia i intymności ośmieliła ją do zwrócenia się z osobistą prośbą do Jezusa, kiedy zachorował jej brat: „Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz”. Ale najwyraźniej Jezus miał wobec niej inny, lepszy plan. I tak poddał jej wiarę próbie. Nie zjawił się, kiedy Go potrzebowała. Pozostał milczący i nieobecny. Dla Marii musiało to być jak wędrówka przez dolinę cienia śmierci.

Maria była zdruzgotana i to nie tylko dlatego, że zmarł jej brat, ale szczególnie dlatego, że Jezus zachował się w sposób niezwykle dziwny i niezrozumiały. Dlaczego traktuje tak tych, których kocha? Owszem, w końcu przyszła do Niego i padła Mu do nóg. Tym razem jednak nie była to chwila szczęścia, lecz rozpaczy i zwątpienia. Mimo wszystko była tam, u Jego stóp. Może zadając sobie pytanie, które przy innej okazji padło z ust apostołów: „Panie, do kogóż pójdziemy?” (Jn 6,68).

Trzeci raz widzimy Marię u stóp Jezusa na uczcie urządzonej, aby świętować wskrzeszenie Łazarza. Marta jak zwykle krząta się w kuchni. Również Maria zajęła swoje zwykłe miejsce. Wcześniej odwiedziła zielone pastwiska, następnie przebyła dolinę cienia śmierci, aby w końcu znaleźć się po jej drugiej stronie. Jej wiara doświadczona w bólu i żalu zaowocowała dojrzałą miłością.

Łazarz prawdziwie umarł. Jezus prawdziwie był milczący i nieobecny. Serce Marii prawdziwie pękło. Jednak przez to jakże trudne i bolesne doświadczenie chwała Boga prawdziwie objawiła się w jej życiu. „Okazuje się, że Maria pragnęła czegoś jeszcze, choć początkowo nie zdawała sobie z tego sprawy. Okazuje się, że jest coś cenniejszego niż uzdrowienie Łazarza. Wskrzeszenie Łazarza jest wydarzeniem o wiele donioślejszym niż byłoby jego uzdrowienie, choć pierwotnie Marii mogło się zdawać, że zdrowie brata jest dla niej najważniejsze. Koniec końców Maria nie tylko ponownie otrzymała brata i to w sposób, którego wcześniej sobie nie wyobrażała, ale przede wszystkim zbliżyła się do Jezusa jak nigdy dotąd” (E. Stump). Czy mogło się to dokonać w inny sposób? Być może. Ale akurat w przypadku Marii Jezus wybrał taki sposób uwielbienia jej.

Eleonore Stump zauważa, że historie takie jak ta być może nie wnoszą wiele do rozwiązania problemu zła i cierpienia, lecz na pewno pomagają zrozumieć „kompatybilność Boga i cierpienia w świecie”. Nie musimy ani umniejszać, ani lekceważyć obecności zła i cierpienia w naszym życiu. Możemy raczej wskazać na fakt, że Bóg zamienia w dobro i chwałę zło i cierpienie, jakich doświadczamy, jak uczynił to na przykład w życiu Józefa lub Hioba. Owszem, Bóg dopuszcza cierpienie i przyzwala na ataki zła. Jednak czyniąc to, jednocześnie pociąga nas ku sobie i prowadzi ku dojrzałości. Otacza nas chwałą i przemienia na podobieństwo Chrystusa.

Tagged with:
 

Leave a Reply

(Spamcheck Enabled)